TAM, GDZIE JUŻ NIE MA SZAROTEK
TAM, GDZIE JUŻ NIE MA SZAROTEK

Mając za sobą już szkolenia wysokościowe, ratownicze, górskie i jaskiniowe oraz sporą ilość wykonanych skoków ze spadochronem, legitymując się też doświadczeniem w płetwonurkowaniu, uznali, że to wszystko to za mało jak na potrzeby ich rogatych dusz.  Mowa tu o czwórce kadetów PW, którzy w pogoni za narkotykiem, powszechnie używanym w JPR-erze, jakim jest adrenalina, wyruszyli we francuskie Alpy. Nie tracąc czasu, postanowili zdobyć  czterotysięcznika Mont Blanc (4.810 m n.p.m.).  Przez pierwsze dwa dni  Alpy były niedostępne, skrywając się w gęstej mgle. Gdy nieco się przejaśniło, postanowili zaatakować.  Ruszyli w środku nocy z obozowiska na wysokość 3170 m n.p.m. Czas był ważnym elementem ich planu, bo prócz zdobycia szczytu musiało go także starczyć na bezpieczne zejście w warunkach możliwej widzialności. Planując to, wiedzieli, że nie mogą pozwolić sobie na żadną improwizację i brak dyscypliny, ponieważ byli świadomi, że każdego roku Góra ta pochłania kilkanaście istnień ludzkich. W czasie wspinaczki nie mieli czasu na podziwianie alpejskich widoków. Uwaga 19-letniego st. kadeta Mateusza Wójcika podobnie jak i 17-letniego st. kdt. pil. Sabiana Węglińskiego przez cały czas skoncentrowana była na pokonywaniu kolejnych metrów zdradliwej trasy. Wysiłek był ogromny, ale nagroda była czymś niesamowitym i trudnym do opisania. Dopiero o godzinie 12.30, po 9 godzinach morderczej wspinaczki, na szczycie pokonanego czterotysięcznika, na tle błękitnego nieba, w promieniach południowego słońca, mogli napawać się panoramą Alp i to widzianych z ich najwyższego punktu. Natomiast drugi zespół, który tworzyli kadeci, 18-latkowie: Maciej Zdancewicz i Filip Guguła dodarł do punktu dzielącego od szczytu zaledwie   o jakieś 400 m. Chłopaki udowodnili, że warto mieć marzenia i można je spełniać.

GALERIA